Dwa ostatnie dni minely pod znakiem bolow glowy, pieknych widokow, stromych podejsc i schodzenia w dol na czterech nogach.
Apogeum choroby wysokosciowej dopadlo szczegolnie mnie na 4600mnpm i niestety musialem odpuscic wejscie na Lawa Tower gdzie udala sie czesc naszej ekipy. Niemniej jednak swiadomosc celu pozwolila nam przetrwac te trudne dwa dni wspinaczki.
Ja mialem bol glowy w ciagu dnia a Madzia budzila sie z bolem glowy wiec razem glowa bolala nas w calym okresie codziennej swiadomosci. Noce tez staly sie trudniejsze poniewaz praktycznie kazdy spal po kilka godzin co chwile budzac sie.
Niezmiernie waznym bylo pilnowanie aby przy kazdym przebudzeniu napic sie wody, poniewaz w przeciwny razie bol nad ranem murowany - i to chyba bylo najwiekszym powodem bolow glowy Madzi. Swiadomosc ze trzeba bedzie wyjsc na mroz z cieplego spiwora po to aby oddac przyrodzie skonsumowana partie plynow wstrzymywala ja skutecznie przed popijaniem podczas snu.
Karanga Valey na wysokosci 4200mnpm byla naszym przedostatnim przystankiem przed bese camp dlatego napiecie wzrastalo z kazda chwila.
Rosla tez niepewnosc przed dniem zdobywania szczytu - czy aby jestesmy wystarczajaco zaklimatyzowani?