Poranek w dzungli ale w bardzo jak na nasz trecking komfortowych warunkach byl niesamowita odmiana.
Po raz pierwszy nie musielismy wstawac przed 6:00 i szybko pakowac sie do wyjscia. Tego dnia wychodzilismy dopiero o 13:00.
Co zrobic z taka iloscia czasu. Tak sie dziwnie zlozylo ze znalezlismy sie na campingu, ktorego wlasciciel Jan Marco (ojciec byl Wlochem) zbudowal tu najwyzszy w Ameryce Pd "zipline" najwyzsza lina unosi sie na wysokosci 150 m nad ziemia.
Madzia nie musila mnie dlugo namawiac na wyprobowanie swoich sil - szesc przejazdow kazdy z nich inny.
Pierwszy poszedl gladko ale na drugim zatrzymalem sie pod koniec zjazdu i trzeba bylo sie troche podciagnac do platformy.
Kolejny przejazd byl na wysokosci 140m nad rzeka z jednej gory na druga - zawisnalem w polowie drogi.
Madzia na dole miala duzo czasu na zrobienie mi zdjec a moje rece odpdaly ze zmeczenia kiedy pokonywalem polowe dystansu silami wlasnych miesni.
Dopiero wtedy Marco uswiadomil mi ze caly ciezar ma spoczywac na d... nie na rekach jak mi sie wczesniej wydawalo. Kolejne przejazdy byly juz prawdziwa przyjemnoscia.
Na ostatnim przejezdzie poprosilem nawet naszego przewodnika o tak zwany superman style - troche sie przerazilem kiedy zaczal przepinac uprzaz tak ze zaczep mialem na plecach a kiedy zawiesil sie za mna i chywycil mnie za nogi adrenalina podskoczyla pod sufit. Jechalem po linie 150m nad ziemia glowa w dol... tego nie da sie opisac.
Po zabawach nad ziemia trzeba bylo jeszcze kilka godzin po niej postapac po. Dojscie do Aguas Caliente zajelo nam ok 4h w czasie ktorych, postraszyla nas troche burza, pare razy pociag zgonil nas z torow po ktorych szlismy i zaczelo sie sciemniac.
Caly wysilek wynagrodzily jednak pokoj hotelowy z widokiem na rzeke i goracy prysznic. Wow po kilku dniach w namiocie czlowiek mysli o tym jak o dobrach luksusowych. Mimo ze nasze ubrania jeszcze nie dojechaly i musielismy po prysznicu ubrac sie w przepocone ciuchy to i tak postnowilismy na chwile wyjsc do miasta potanczyc. Przeciez musielismy uczcic final naszej pieszej wedrowki.
Szkoda ze pozniej zostalo nam juz tylko 4h snu przed wyjsciem na Machu Picchu.
To jak bylo opisze po powrocie z naszego kolejnego trekkingu na ktory wychodzimy jutro o 3:00 - biegne spac bo zegar tyka.